tłum. Marzena Stefańska-Adams, Anna Diniejko-Wąs
Wydaw. Kwiaty Orientu 2010, 170 s.
Są książki, których lektura pozostawia po sobie trwały ślad i coś w nas zmienia, sprawia, że zaczynamy inaczej patrzeć na niektóre sprawy. Właśnie taka jest ta powieść. Nie oceniam książek, ale zrobię wyjątek dam 10 na 10 punktów. Czytałam ją w domu i pociągu, czasami żałując, że nie mam ołówka, bo fragmenty tekstu aż się prosiły o zaznaczenie i zapamiętanie. Dzięki niej inaczej spojrzałam na moją mamę, babcię, na samą siebie jako córkę i matkę. Zastanowiłam się nad błędami, które popełniłam względem nich.
Na dolnej okładzinie znajduje się taka informacja:
„Zaopiekuj się moją mamą” to niezwykła i głęboko poruszająca historia o rodzinie poszukującej matki, która znika pewnego popołudnia wśród tłumu na stacji metra. Opowiedziana z perspektywy córki, syna, męża i samej matki jest uniwersalną opowieścią o miłości, rodzinnych sekretach, przeszłości i współczesności. Stanowi chwytającą za serce sentymentalną podróż świadomości, która doprowadza cię do spotkania twarzą w twarz z gorzką prawdą - że nie wiesz nic o swojej matce
Opisanie tej samej sytuacji z różnych perspektyw jest bardzo interesującym pomysłem. Znajdziemy tu nie tylko opis fizycznych poszukiwań kobiety, ale próbę zrozumienia mamy, osoby, która choć towarzyszy nam od urodzenia, to częściowo wtapia się w tło, jest tak oczywistym elementem naszego życia, że nie doceniamy jej wysiłków i tego, jak wiele nam daje, jak ważna jest sama jej obecność, ile potrafi poświęcić dla dobra dziecka, spełnienia jego marzeń. Dociera to do nas dopiero, gdy ją stracimy i nagle uświadamiamy sobie, jak niewiele o niej wiedzieliśmy, że być może w ogóle jej nie znaliśmy.
W pierwszej części „Nikt nic nie wie” narratorem jest Chi-hon, najstarsza córka zaginionej. Pisarka, której brakuje słów, gdy ma stworzyć ulotkę, dzięki której może odnajdą mamę. Co można w niej napisać? Przenosimy się z nią w przeszłość, poznajemy sceny z rodzinnego życia i towarzyszące im przemyślenia. Szczególnie wzruszyły mnie fragmenty o mamie. Jej poświęcenie i dążenie, wręcz upór, do tego, by dzieci zdobyły wykształcenie, nauczyły się czytać, zdobywając umiejętność, której sama nie posiadła, choć wstydzi się do tego przyznać. W zamian spotyka ją niezrozumienie, często dzieci mają ważniejsze sprawy niż rozmowa z rodzicami. [Ostrzegam, że pojawią się dłuższe cytaty i moje przemyślenia]
Kiedy krzyczała na ciebie bez skrępowania, wołałaś „Mamo”. Nie tylko dlatego, że w słowie mama było poczucie bliskości, ale też dlatego, że była w tym słowie prośba o przebaczenie. Prośba by zamiast cię ganić, zechciała pogłaskać cię po głowie, i żeby zawsze była po twojej stronie, niezależnie czy postąpiłaś źle czy dobrze. Od tej pory zawsze mówiłaś mama. Nawet teraz, gdy zaginęła. W nazwie mama była jakaś twoja potrzeba wiary w to, że jest cała i zdrowa. Wiary w to, że jest silna, że jest w stanie przejść przez wszystko, że zawsze kiedy będziesz zmagać się z trudnościami w mieście, ona będzie czekać na telefon. (s. 21)
Mam szczęście, moja mama jest właśnie taką ostoją. Zawsze mogę na niej polegać i chyba nie zawsze to doceniam. Dlaczego traktuję to jak oczywistość? Czy zastanawialiście się nad tym, że rodzice nie są tylko rodzicami, ale mają własne marzenia, cele, kiedyś byli dziećmi, pierwszy raz się zakochali, planowali swoją przyszłość, cieszyli się z naszego pierwszego uśmiechu? Zrozumiałam to dopiero, gdy sama urodziłam. Dla mojego dziecka jestem osobą, która zawsze była i będzie. Znajomi zaczęli mnie głównie pytać o dziecko i radości/problemy związane z macierzyństwem. Staram się jednak nie stracić siebie, bo choć nie żałuję, że mam syna, jest najwspanialszym, co mogło mnie spotkać, to jest świat poza naszą trójką. Mam swoje aspiracje, marzenia, uczucia nie tylko jako mama, ale jednocześnie córka, żona, kobieta. Wspieram, ale potrzebuję także wsparcia i nie wstydzę się do tego przyznać. Czy przed ciążą też tak na to patrzyłam? Chyba nie. Już w ciąży inaczej spojrzałam na moją mamę, wyobraziłam sobie jak ona się czuła nosząc mnie pod sercem, jak gładziła brzuch, cieszyła się z pierwszych ruchów, podziwiała moje małe stópki, wstawała, gdy płakałam w nocy. Przeżywając to samo, mogłam ją lepiej zrozumieć i docenić.
Dla ciebie mama była zawsze mamą. Nigdy nie przyszło Ci do głowy, że ona kiedyś też stawiała pierwsze kroki, że najpierw miała trzy lata, potem dwadzieścia trzy. Mama była mamą. Urodziła się mamą. [...] Uświadomiłaś sobie, że tak jak ty kochała swoje rodzeństwo i że też miała swoje dzieciństwo. Od tego czasu zaczęłaś myśleć o niej jak o małym dziecku, małej dziewczynce, młodej kobiecie, dopiero co poślubionej oraz o matce, która właśnie urodziła ciebie. (s. 26)
Część druga jest opowieścią Hyong-chol, najstarszego syna. To w rozmowie z nim Park So-nyo zauważyła, że dzieci wiele wnoszą do życia rodziców, zmieniają je, jednocześnie powiedziała, jak wiele dla nich znaczą.
Jesteś moim pierwszym dzieckiem. [...] Wszystko, co robisz, jest nowym światem dla mnie. Sprawiłeś, że wiele rzeczy robię po raz pierwszy. To ty pierwszy znalazłeś się w moim brzuchu i ciebie pierwszego karmiłam piersią. Byłam w twoim wieku, kiedy cię urodziłam. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam twoją czerwoną buzię, zamknięte oczy... [...] Byłam tak przestraszona, że początkowo nie mogłam nawet dotknąć twoich malutkich paluszków. [...] radowałam się, gdy każdego dnia widziałam, jak twoje palce u rąk i nóg rosną. Gdy byłam zmęczona, szłam do pokoju i otwierałam twoje małe piąstki. Dotykałam stópek. Dawało mi to energię. Gdy po raz pierwszy założyłam ci buciki, byłam bardzo podekscytowana. Drepcząc, podchodziłeś do mnie, a ja wtedy śmiałam się ze szczęścia. Gdyby wtedy ktoś wysypał przede mną stos złota, srebra i kamieni szlachetnych, nie byłabym tak szczęśliwa. A jak myślisz, jak się czułam, kiedy poszedłeś do szkoły? Gdy przyczepiłam plakietkę z twoim imieniem na piersi i włożyłam chusteczkę do kieszonki, zdałam sobie sprawę, jak bardzo urosłeś. Z niczym nie da się porównać szczęścia, jakie odczuwałam, widząc twoje coraz grubsze nóżki. (s. 60)
Relacja męża pokazuje nam, że często jesteśmy milsi dla obcych, niż bliskich, nie zauważamy, jacy są dla nas dobrzy. Po stracie brakuje nam drobiazgów, rzeczy, które nas nawet drażniły. Poznajemy zaginioną w nowym świetle, oczami męża, a nie dziecka. Jak mało wiemy o osobie, z którą spędziliśmy tak wiele lat? Niewiele. W „Innej kobiecie” znajdziemy nieuporządkowane myśli zaginionej, jej sekrety, sceny z życia najmłodszej córki. Ostatnia, to podróż do Watykanu, spełnienie drobnej prośby z przeszłości, zakup różańca z drzewa różanego, modlitwa i list od siostry.
Nie chcę napisać za dużo, jednocześnie nie mogę się powstrzymać, by podzielić się moimi przemyśleniami. Książka nie należy do lektur łatwych i przyjemnych, choć czyta się ją bardzo dobrze. Nieraz zakręciła mi się łza w oku. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Prawdą jest, że „już nigdy nie pomyślisz o swojej mamie w ten sam sposób po przeczytaniu tej książki”. Z drugiej strony słowo nigdy jest bardzo stanowczym stwierdzeniem. Mam nadzieję, że uda mi się coś zmienić.
* * * * * * *
Książkę wygrałam w konkursie organizowanym przez
Varię, której bardzo dziękuję za możliwość przeczytania tej pozycji. Były trzy szanse na wygraną, pierwsza za najciekawszą odpowiedź na pytanie „dlaczego książka ma trafić właśnie do mnie” i dwie w drodze losowania. Szczęśliwie mój komentarz został wybrany, a brzmiał tak:
Napisałaś, że książka: „Stanowi chwytającą za serce sentymentalną podróż świadomości, która doprowadza cię do spotkania twarzą z twarz z gorzką prawdą - że nie wiesz nic o swojej matce”. Coś mi to przypomina..., kiedyś często słyszałam, „jak zostaniesz matką, to zrozumiesz”. Wydawało mi się to wówczas niezwykle idiotycznym stwierdzeniem i nic nie mówiącą odpowiedzią. W lutym urodziłam synka i wiele się zmieniło, na część rzeczy patrzę odmiennie, zmieniły się moje priorytety i paradoksalnie na część pytań znalazłam odpowiedź sama, bo zostałam mamą. Inaczej też patrzę na swoją, ale długo by o tym pisać. Dlaczego książka miałaby trafić do mnie? Bo uwielbiam książki, które coś wnoszą, dają do myślenia. Powodów jest wiele i pewnie jak wszyscy tu piszący mam na nią ochotę.